niedziela, 28 września 2008

Claddagh ring.

Już kilka razy siadałam do napisania tej notki i rezygnowałam. Za każdym razem wydawało mi się, że nie potrafię uchwycić tego, co czuję; wyrazić tego, co myślę. Ale widać tak musi być.
Ogre poprosił mnie o rękę.
Właściwie (nomen omen) oświadczył, iż pragnie bym została jego żoną. Cóż mogłam odpowiedzieć, skoro ja również tego pragnę? Powiedziałam TAK :) Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się przy tym nie rozpłakała. Aby nie było wątpliwości, dodam, że ze wzruszenia.
Pierścionek zaręczynowy jest przepiękny i absolutnie wyjątkowy. Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej mi się podoba :) Próba opisania go jest raczej bezcelowa, żadne słowa nie wyrażą jego urody. Ale zdradzę, że jest to jedyny pierścionek, jaki wypada podarować irlandzkiej tancerce ;) Swoją drogą, gdybym go nie znalazła rano na swoim palcu, mogłabym pomyśleć, że to był tylko piękny sen.
Dokładnej daty ślubu jeszcze nie uzgodniliśmy. Ustaliliśmy jednak, że pobierzemy się pod koniec przyszłego roku - najprawdopodobniej w październiku. Bardzo liczymy na piękną polską jesień.

poniedziałek, 22 września 2008

Razem.

Po 10. miesiącach męczarni w postaci tęsknoty i kombinowania, jakby się tu spotkać, Ogre przeprowadził się do Warszawy. Wreszcie mieszkamy razem. Mamy siebie na co dzień i - co tu dużo pisać - jest świetnie. Zaskoczyła mnie ta łatwość, z jaką dopasowaliśmy się do siebie. Spodziewałam się, że przynajmniej początkowo będą tarcia i zgrzyty. Mniejsze, większe, na różnych płaszczyznach. Ale jak do tej pory nic takiego się nie wydarzyło.
Nareszcie mam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu :)

środa, 17 września 2008

U-bot 2008.

To był wyjazd na wariackich papierach, ale - po stokroć! - warto było.
Jadąc do Łodzi nie znaliśmy programu konwentu, jechaliśmy głównie po to by spotkać się ze znajomymi. Nie zawiedliśmy się ani na jednym ani na drugim. Flambergowa lista obecności była naprawdę długa. Jeśli zaś chodzi o program to różne pozycje prezentowały się... różnie :) Do łez uśmialiśmy się na konkursie aktorskim. Konkurs Disney'owski też nam się podobał (choć zajęliśmy ostatnie miejsce;)). Kilka prelekcji było naprawdę niezłych. A te kiepskie tylko zmotywowały nas, by na którymś następnym konwencie* samemu coś pokazać - oczywiście coś lepszego :) Niestety z powodu kompletnego braku przygotowania nie braliśmy udziału w żadnym LARPie. Ale może to i lepiej? Jeszcze trafilibyśmy na jakiś "podręcznik plażowicza". Podobno i takie się zdarzały ;) Mieliśmy za to okazję się pointegrować i pograć na Wii. Zdecydowanie będę kiedyś miała taką zabawkę w domu.
Tymczasem wróciliśmy i już ostrzymy zęby na Falkon :)

*nasze życie konwentowe jest zaplanowane na dwa lata w przód. Zarezerwowaliśmy już sobie czas na Polcon 2009 (Łódź) i Eurocon 2010 (Cieszyn)

wtorek, 2 września 2008

Tatuaż.

Kilka lat temu, niecały miesiąc po 18. urodzinach, postanowiłam przyozdobić swoje ciało rysunkiem. Jak postanowiłam, tak zrobiłam - na mojej prawej łopatce pojawił się kolorowy piekielny konik.
Czy ten rysunek naprawdę mi się podobał?
Czy po prostu tak bardzo chciałam mieć tatuaż natychmiast, że nie poszukałam lepszego wzoru?
Czy dałam sobie wmówić, że to będzie świetnie wyglądać?
Czy też z upływem lat ten obrazek zaczął kojarzyć mi się źle?
Z perspektywy czasu trudno ocenić, jak było naprawdę. Grunt, że kilka miesięcy temu zdecydowałam się przyznać. Przyznać, że popełniłam błąd. A jak wiadomo za błędy - nawet (a może zwłaszcza?) te popełnione w młodości - trzeba płacić. Dosłownie i w przenośni.
Wczoraj byłam na pierwszym zabiegu. Przede mną jeszcze trzy albo cztery. Całkowite usunięcie tatuażu będzie kosztowało 3 razy drożej niż zrobienie go. Ale nie to jest najgorsze. Najgorszy jest zapach towarzyszący zabiegowi - mianowicie zapach palonej skóry. Mojej skóry. Nawet ból jest do wytrzymania, ale ten zapach przyprawia mnie o mdłości.
Pisałam już, że za błędy trzeba płacić?
Zastanawiałam się nad wstawieniem tu zdjęcia, ale z jednej strony to chyba byłoby zbyt drastyczne, a z drugiej jeszcze nie ma efektu godnego pokazania. W każdym bądź razie do przyszłych wakacji konik powinien zniknąć całkowicie. I przyznaję, że bardzo mnie to cieszy :)

poniedziałek, 1 września 2008

Przeprowadzka.

Jeśli chodzi o przeprowadzki, to mam już w tej materii pewne doświadczenie. Trochę ponad miesiąc temu przeprowadziłam się do swojego nowego mieszkania. Teraz przeprowadzam bloga.
Wstałam dziś z łóżka z jedną myślą: teraz albo nigdy! Czas na zmiany.
Przeprowadzka to dobry początek - taki z przytupem. Ale dopiero początek ;)
ślub, wesele