wtorek, 2 września 2008

Tatuaż.

Kilka lat temu, niecały miesiąc po 18. urodzinach, postanowiłam przyozdobić swoje ciało rysunkiem. Jak postanowiłam, tak zrobiłam - na mojej prawej łopatce pojawił się kolorowy piekielny konik.
Czy ten rysunek naprawdę mi się podobał?
Czy po prostu tak bardzo chciałam mieć tatuaż natychmiast, że nie poszukałam lepszego wzoru?
Czy dałam sobie wmówić, że to będzie świetnie wyglądać?
Czy też z upływem lat ten obrazek zaczął kojarzyć mi się źle?
Z perspektywy czasu trudno ocenić, jak było naprawdę. Grunt, że kilka miesięcy temu zdecydowałam się przyznać. Przyznać, że popełniłam błąd. A jak wiadomo za błędy - nawet (a może zwłaszcza?) te popełnione w młodości - trzeba płacić. Dosłownie i w przenośni.
Wczoraj byłam na pierwszym zabiegu. Przede mną jeszcze trzy albo cztery. Całkowite usunięcie tatuażu będzie kosztowało 3 razy drożej niż zrobienie go. Ale nie to jest najgorsze. Najgorszy jest zapach towarzyszący zabiegowi - mianowicie zapach palonej skóry. Mojej skóry. Nawet ból jest do wytrzymania, ale ten zapach przyprawia mnie o mdłości.
Pisałam już, że za błędy trzeba płacić?
Zastanawiałam się nad wstawieniem tu zdjęcia, ale z jednej strony to chyba byłoby zbyt drastyczne, a z drugiej jeszcze nie ma efektu godnego pokazania. W każdym bądź razie do przyszłych wakacji konik powinien zniknąć całkowicie. I przyznaję, że bardzo mnie to cieszy :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jesteś tak dzielna moje Kochanie, że z pewnością wytrzymasz! :*_

Brzoza pisze...

Podziwiam Cię za determinację :)
Poza tym do sukni ślubnej bez pleców pasuje brak tatuaża :D

:**

ślub, wesele